Menu Zamknij

Bakcyl ACNH przejął kontrolę nad moim życiem.


Już na wstępie chciałbym Cię uspokoić, że kompletnie nie chodzi mi o żadną chorobę, a o najnowszą odsłonę serii Animal Crossing. Gra, która od momentu premiery robi niemałe zamieszanie w świecie graczy od jakiegoś czasu dosyć konkretnie zamieszała w moim życiu.

Sama koncepcja gry nie jest ani rewolucyjna, ani specjalnie skomplikowana. Ot, kolejny sim, w którym wcielasz się w urocze zwierzątko, a twoim jedynym celem jest spędzanie miłego czasu na własnej wyspie. Tu napotykamy pierwsze rozdroże – jedni gracze na słuch o własnej wyspie i pełnej swobodzie działań są delikatnie rzecz ujmując podekscytowani. Inni, niekoniecznie.

ANCH – Gra o niczym?

Często słyszę opinie, że nie ma przecież sensu grać w grę, której celem jest brak celu (postmodernizm pełną gębą). Bez względu na to, czy należysz do pierwszej czy drugiej grupy, prawdopodobnie masz swoje zdanie na ten temat. Jeśli chodzi o mnie, muszę szczerze przyznać, że nigdy nie pociągały mnie wszelakie „symulatory życia” – od kiedy pamiętam, poszukiwałem w grach odskoczni i możliwości zagłębienia się w wirtualny świat. A jak lepiej wejść w czyjeś buty, niż za pomocą ciekawej historii.

Charyzmatyczny protagonista i niecodzienna (często problematyczna) sytuacja, z której trzeba wybrnąć. To jest gra! Nie ważne czy mówimy o przygodach Bezimiennego, Solid Snake’a czy Linka – łapiąca za serce historia jest dla mnie głównym i najważniejszym elementem moich ulubionych tytułów. Od początku więc wychodziłem z założenia, że nowe Animal Crossing raczej nie przypadnie mi do gustu; jak bardzo się myliłem.

Zaczęło się powoli.

Zaczęło się niewinnie; przyleciałem na wyspę czarterem Dodo Airlines, szop wprowadził mnie w temat, że ogólnie to nie jestem w najlepszej sytuacji finansowej, ale on może mi pomóc. Czyli super, późny kapitalizm przedarł się nawet w idylliczne zakątki świata gier… ale wróćmy do tematu. Dostałem kredyt, postawiłem namiot i tak zaczęła się moja przygoda na wyspie. Chciałbym napisać, że chwile później wydarzyło się coś niespodziewanego, zwroty akcji spadały na mnie jak grom z jasnego nieba, a fabuła zawiązała się jak węzeł gordyjski. Nic z tych rzeczy. Dostałem wyspę, mam zobowiązania finansowe, więc do roboty – i to by było na tyle. W tym momencie czułem, że chyba się z grą nie polubimy – jak bardzo się myliłem!

Pierwsze kroki na wyspie stawiałem nieporadnie, bezskutecznie próbując spłacić swój dług; nie wiedziałem od czego zacząć, a gdy już wreszcie zacząłem zbierać, łowić i tak dalej, okazało się że to wszystko trzeba przecież gdzieś sprzedać… (wypadałoby zwrócić uwagę na fakt, że gra pomimo swej wręcz wylewającej się z ekranu cukierkowości, bardzo dobrze odwzorowuje realia życia w kapitalistycznym społeczeństwie – nie ma nic za darmo, żeby zarobić cokolwiek musisz się nieźle nabiegać, a gdy już chcesz sprzedać swoje plony to musisz znaleźć miejsce, w którym klienci są chętni zapłacić za nie zadowalającą cenę. Jednym słowem – nie jest to taka prosta sprawa).

Tak jak napisałem wyżej – stawiałem pierwsze kroki na wyspie, a przynajmniej tak mi się wydawało. Samo swobodne rozeznanie się w temacie mojej wyspy, pracy i mechaniki handlu zajęło mi dobre kilka godzin, które minęły w mgnieniu oka. Jak powszechnie wiadomo, gdy gra pożera czas tak, że nawet nie wiemy co się dzieje, znaczy to, że coś się dzieje.

Wciągnięty na dobre

I tak właśnie było; gra pozornie bez fabuły ani wyrazistego systemu misji była w stanie przykleić mnie do telewizora na dłuuugie godziny. Czas mijał przyjemnie na dekorowaniu lokum, upiększaniu ogrodu i wszystkich innych rzeczach o których dziwnie mi opowiadać. Kompletnie nie przypuszczałem, że tak nudne z pozoru zajęcia (od których ucieczką mają być właśnie gry) sprawiają mi tyle radochy!

Mam już za sobą dobre kilkadziesiąt godzin w cyfrowym tropikalnym raju, moja wyspa jest odpicowana tak, że wygląda jakby wyszła z Pimp my Ride, a ja ciągle chcę więcej!

Twórcy New Horizons zaimplementowali bardzo ciekawy mechanizm, a mianowicie rzeczywiste odwzorowanie pór roku – dzięki temu, nawet jeśli nie mam w tej chwili nic ciekawego do zrobienia, po prostu wrócę do gry zimą, by kontynuować rozgrywkę w zmienionym otoczeniu i sezonowymi elementami; czy to nie jest genialne?

Nie przedłużając, Big N po raz kolejny udowodniło wszystkim, że Switch jest konsolą kompletnie inną niż wszystkie, a Animal Crossing mu w tym bardzo pomogło. Skoro gra, do której podchodziłem jak pies do jeża (bo przecież nie lubię gier „o niczym”), przykuła moją uwagę na tak długi okres, ewidentnie jest to dowód na to, że Japończycy robią dobrą robotę.

A tymczasem, idę na ryby – na mojej wirtualnej wyspie ma się rozumieć ;]

źródło obrazu

Powiązane Posty

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.