Menu Zamknij

Klęska urodzaju

Nie mam w co grać. Znasz to? Nie chodzi o to, że nie ma żadnych nowych gier, przecież w dzisiejszych czasach nowe tytuły ukazują się niemal bez przerwy. Stare serie, masa remake’ów czy od czasu do czasu jakaś kompletnie nowa propozycja, coraz rzadziej niestety naprawdę świeża, nowa propozycja. Niby jest z czego wybierać, więc w czym rzecz?

Świat na wyciągnięcie ręki

To przecież też nie jest kwestia dostępu — nie w 2021 roku. Pamiętam swoje pierwsze kroki w świecie wirtualnej rozrywki: gry kupowane na giełdowym straganie, najczęściej w formie “kolekcji” w grubym, przezroczystym,  plastikowym pudełku (nie wspominajmy już w ogóle oryginalnych okładek; wystarczyły tytuły napisane niebieskim długopisem na kawałku kartki w kratkę, wyrwanej pewnie ze szkolnego zeszytu). Pierwsze gry jakie pamiętam kupowałem kompletnie nieświadomie, nie rozumiejąc nawet, co oznaczają ich tytuły (polska wersja językowa? Możesz pomarzyć), więc do całej wyprawy po growe nowinki dochodziło przepełnione niepewnością odkrywanie, o co w danej produkcji w ogóle chodzi.

Biblioteka gier GamePass
https://www.xbox.com/en-GB/xbox-game-pass/games

Aktualnie najpopularniejsza usługa umożliwiająca granie na zasadzie subskrypcji stanowi całkiem pokaźną kolekcję. Sporo staroci, ale i wiele perełek poprzednich generacji, czy kilka stosunkowo „świeżych” produkcji. Naprawdę jest z czego wybierać! Cała masa okładek w które można kliknąć. A po kliknięciu? Pojawia się konkretny opis fabuły, kolekcja screenów i gameplay. Czego chcieć więcej? Mogłoby się wydawać, że mając pod ręką takie zestawienie, nie ma możliwości odłożyć pada choć na chwilę. Tylko dlaczego nie mam w co grać?!

Za komuny było lepiej?

Nie myśl sobie, że kompletnie zdziadziałem… Kompletnie nie chodzi mi o to, że kiedyś to było, a teraz to nie ma. Uważam, że rozwój technologiczny przyniósł branży gier, a w zasadzie całej multimedialnej rozrywki ogromne możliwości.
Kreowanie całych planet… wróć, galaktyk, które żyją niemal niezależnie od poczynań gracza przywodzi na myśl klasyk sci-fi rodzeństwa Wachowskich, ale nie odpływajmy zbytnio w dystopijne klimaty. Nowe gry wyglądają po prostu rewelacyjnie, czasy ładowania zdają się być reliktem przeszłości, a rozgrywka jest płynna i przyjazna dla użytkownika, jeśli tylko twórcy zechcą by taka była (ekhem, patrzę na ciebie, Demon’s Souls). Niemniej, coś sprawia, że nie jestem w stanie usiedzieć przed telewizorem.

Jarmark Europa przed zamknięciem
Agencja Gazeta // Wyborcza Warszawa

Czy to ten świat jest zły, czy my? 

Obawiam się, że prawda, jak to zwykle z nią bywa, leży po środku. Tak jak napisałem w pierwszym akapicie: od dobrych kilku lat zalewa nas wielka fala nieco poprawionych, lecz często wiekowych produkcji. Obecny trend wzbudza we mnie wrażenie dziwnego deja vu. Niby gram w coś nowego, ale jednak przecież znam już ten tytuł. Nie chodzi tu tylko o remake’i, remastery czy inne re-odgrzewane kotlety; masa nowości zbudowana jest wokół tego jednego, konkretnego, aktualnie najmodniejszego schematu. Pamiętacie domy-kostki budowane za komuny z dwóch schematów do wyboru? Kapitalizm sprawił, że rynek gier wygląda obecnie bardzo podobnie.

The Legend of Zelda: Breath of the Wild
Nintendo // Breath of the Wild

Nie ma dobrych nowych gier? No jasne, że są! Pierwsze co przychodzi mi do głowy to ostatnia odsłona serii The Legend of Zelda (ostatnia, nowa odsłona ;] ), która co prawda ukazała się ponad cztery lata temu, jednak mocno wstrząsnęła moim światopoglądem. Oczywiście takich tytułów do dziś ukazało się co najmniej kilka — pewnie masz teraz przed oczami jakąś konkretną grę, która zwróciła Twoją uwagę w ostatnich latach. Widzisz? Konkretna gra, nie dwadzieścia, trzydzieści rewelacyjnych produkcji. Szlaki zostały przetarte, świat został odkryty więc czy to znaczy, że powinniśmy przestać tworzyć nowe mapy? To chyba nie o to chodzi.

Może cały ten wywód brzmi jak bełkot stetryczałego gracza, ale możesz mi wierzyć — ja bym sobie po prostu w coś pograł! Byle nie w kolejnego Assassyna, czy następne, identyczne battle royale…

Wyobrażałam sobie, że siedzę na tym drzewie i umieram z głodu, ponieważ nie mogę w żaden sposób zdecydować się na to, którą figę zerwać. Miałam ochotę na wszystkie, na absolutnie każdą z tych fig z osobna, ale zerwanie jednej oznaczało automatycznie rezygnację z pozostałych, więc siedziałam, aż figi zaczęły się marszczyć, czernieć i jedna za drugą spadały na ziemię.

Sylvia Plath – Szklany Klosz

Powiązane Posty

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.